Szwajcaria naszym szlakiem – Zermatt i Grindelwald

Szwajcaria to przepiękna Alpejska kraina. Raj dla miłośników górskich wędrówek, po niekończących się szlakach z majestatycznymi widokami. Z pewnością, jeden z najbardziej górzystych krajów świata, znajdujący się w sercu Europy. Góry są tu wszędzie i pod każdą postacią, dlatego zapraszamy Was, na wspólną wędrówkę po dwóch regionach tego pięknego państwa.

Szwajcarię najlepiej zwiedzać autem

Z Krakowa do kantonu Valais jest ok 1500 km. Sporo, ale po drodze można zrobić ciekawe przystanki. My jechaliśmy przez Austrię oraz Włochy i zatrzymaliśmy się w kilku fajnych miejscówkach – sprawdźcie tutaj. Ponad to, zrobiliśmy sobie rozgrzewkę we włoskich Dolomitach i dotarliśmy do niesamowitego jeziora Lago di Sorapiss. W związku z powyższym polecamy auto, jako środek transportu, gdyż na miejscu mamy swobodę odkrywania i oszczędzamy sporo pieniążków.

Kempingowe życie

Między grillem w Magnano u Elisy a spotkaniem Magdy w Innsbrucku spędziliśmy 5 intensywnych dni w Szwajcarii. Wyjazd ten, jak większość, był nisko budżetowy. Postanowiliśmy zabrać ze sobą namiot, śpiwory, menażki i sporo jedzenia z Polski i włączyliśmy nasz ulubiony tryb, czyli CAMPING LIFE :). Wyjazd do krainy Helwetów, marzył nam się już od kilku lat, nie wydając fortuny w końcu się udało! 
Ale od początku…

Szwajcaria naszym szlakiem 

Pierwszym miejscem, gdzie się zatrzymujemy jest dolina Zermatt. Po szybkiej kalkulacji cen campingów w okolicy, wybieramy Attermenzen w miejscowości Randa. Kilka chwil, zajmuje nam znalezienie zacienionego miejsca i rozłożenie obozowiska. Nie tracąc już więcej czasu, gotujemy szybki obiad i ruszamy do centrum mieścinki. U jej podnórza  znajduje się szlak prowadzący do naszej pierwszej atrakcji.

Most Karola Kuonena 

Jest to najdłuższy most wiszący na świecie o długości 500 metrów. Poza tym w najwyższym punkcie jest zawieszony 84 metry nad ziemią. Szlak był dosyć stromy i po półtora godzinnej wspinaczce, zdyszani meldujemy się na górze. Most już z daleka robił wrażenie, ale stojąc przy jednym z wejść, dopiero widać jego wielkość i kunszt z jakim został zrobiony. Spacer przez most zajmuje około 7 minut i dostarcza niesamowitych emocji. Wiatr w przełęczy, niestabilne podłoże i wysokość sprawiają, że wysoki poziom adrenaliny jest gwarantowany. 

Zermatt

Następnego dnia o 8:00 pakujemy się w taxi-busa i jedziemy do miejscowości Zermatt. Czemu jedziemy taksówką, a nie własnym autem? Ponieważ w Zermatt jest zakaz wjazdu dla pojazdów spalinowych,znajdziemy tam tylko samochody elektryczne. Można pozostawić auto na parkingach, w miejscowości Tasch, która znajduje się kilka kilometrów przed Zermatt i stamtąd wziąć taksówkę. Natomiast my, wybraliśmy tańszą i mniej skomplikowaną opcje.
Samo miasteczko jest nie wielkie, zadbane i bardzo drogie, jest to typowy górski kurort. Znajdziecie tu sklepy z najlepszymi zegarkami i luksusowymi ciuchami.
Oczy bolą od cen, dlatego przechodzimy obok tego wszystkiego z  zamkniętymi oczami, w kierunku punktu informacji turystycznej. Miła Pani w biurze, tłumaczy nam jak, za ile i którym pociągiem dostać się do naszego głównego celu.

Pociągiem na szczyt

Przejażdżka do najtańszych nie należy, bo za 20 minut płacimy 36 franków, czyli ok 140 zł. Natomiast przejazd najstarszą w Szwajcarii koleją elektryczną i najwyżej położoną w Europie koleją zębatą, jest warta tych pieniędzy. Pociągiem możemy dotrzeć na sam szczyt Gornergrat, czyli na wysokość ponad 3100 metrów, po to by spojrzeć na ponad 20 szwajcarskich czterotysięczników. My wybieramy opcję o 6 franków tańszą i dojeżdżamy do stacji Riffelberg, by stamtąd dojść nad jezioro Riffelsee

Jezioro Riffelsee i najlepszy widok na Matternhorn

Wybraliśmy treking okolicznymi szlakami i ku naszemu zaskoczeniu podane odległości, zrobiliśmy w o połowę krótszym czasie, niż były zapisane na znakach. Pani w punkcie informacyjnym nie potrzebnie nas nastraszyła, że jest daleko i nie zdążymy wszystkiego zobaczyć.
Jezioro Riffelsee znajduje się w bardzo dobrej odległości, od najcześciej fotografowanego szczytu górskiego na świecie, czyli Matternhornu. Natomiast zanim do niego dojdziemy, miniemy po drodze mniejsze jezioro, z równie dobrym widokiem i mniejszą ilością turystów. A wspominając turystów.. Niestety do tego regionu przyjeżdża dużo Azjatów z małymi dziećmi i wózkami. A swoimi krzykami i głupim zachowaniem zakłócają delektowanie się naturą. Można by pomyśleć jakim cudem oni się tu dostali, z tymi wózkami i w klapkach, otóż wszystko dzięki kolejce która wyjeżdża tak wysoko.

Droga na szczyt

Po zrobieniu kilku pamiątkowych zdjęć, dziewczyny rozkładają manatki i robią niezawodne kanapki z kabanosem. Chwila przerwy na drugie śniadanie i pełni energii decydujemy się wejść na szczyt Gornergrat. Żeby nie było za łatwo, wymyślamy drogę okrężnym szlakiem. Na trasie mijamy miejsce startu paralotniarzy, a po naszej prawej stronie widzimy dolinę z jęzorem lodowca i inne ośnieżone szczyty czterotysięczników. Poza tym, jesteśmy zupełnie sami na szlaku i słyszymy tylko śpiew ptaków i schodzącą lawinę na przeciwległym zboczu. Coś niesamowitego! Krajobrazy są bajeczne i  zapierające dech w piersiach.

Po pewnym czasie ścieżka o niewielkim nachyleniu, zmienia się w wąski bardzo stromy szlak, prowadzący zygzakiem po zboczu. Łatwo nie jest i pojawiają się chwile zwątpienia. Po kilkunastu przystankach, z czerwonymi buźkami z wysiłku wchodzimy na szczyt. Mijamy tabliczkę z informacją, że szliśmy szlakiem alpinistycznym, na którym należy zachować szczególną ostrożność. Na dole nie było tego znaku…

Gornergrat

Jeszcze 3 minutki, prawie po płaskim i docieramy do punktu widokowego. Jak wcześniej wspomnieliśmy, na szczyt można dotrzeć pociągiem, więc nie dziwi nas widok tłumów. Dumni z siebie, że wyszliśmy o własnych siłach oglądamy otaczające nas szczyty i spoglądając na mapę, staramy się rozszyfrować, który to który.
Emocję opadły, w brzuchu burczy, dlatego trzeba znaleźć odpowiednie miejsce na lunch. Rozkładamy menażki, a we mnie ujawnia się Paolo Makłowicz i na palniku gotuje bigos z fit waflami ryżowymi. Zjeść obiad w takim miejscu – bezcenne.

14 kilometrów w dół

Po szybkim odpoczynku i krótkiej drzemce u niektórych, pakujemy manatki i zbieramy się do drogi powrotnej. Postanowiliśmy, że chcemy pokonać trasę powrotną, całkowicie na nogach. Mapy pokazują 14 kilometrów, a jest godzina 16:00.. Damy radę!!
Dobrze wybraliśmy, bo droga jest bajeczna! W połowie trasy, zaczynają się zielone łąki, na których pasą się alpejskie krowy i barany. Dalej mijamy górskie strumyki, a poza nami na trasie są tylko świstaki.
Droga mija szybko i wesoło, ale pod koniec schodzenia nogi dają o sobie znać, szczególnie moje kolano, z którym kiedyś miałem problemy. Po prawie 3 godzinach docieramy do Zermatt i łapiemy powrotną taksówkę do domu.

Autostopowicz

Następnego dnia pakujemy nasz dobytek i wyjeżdżamy z miejscowości Randa. Kilka metrów od kempingu widzimy na drodze autostopowicza. Nie mamy zbyt wiele miejsca, bo mimo tego, że jedziemy w 3 osoby, to pół auta zajmują nasze toboły. Nie zastanawiając się długo, przerzucamy rzeczy pod sam sufit, Justyna wciska się do tyłu, a do przodu zapraszamy autostopowicza. Moto pochodzi z Japonii i od dwóch lat jest w podróży dookoła świata. Był już na wszystkich kontynentach, a teraz ze Szwajcarii chce dostać się do Włoch. Lubimy poznawać nowych ludzi i ich historie. Poza tym sami podróżujemy stopem, dlatego zawsze staramy się kogoś zabrać, jak jest tylko możliwość. Podrzucamy go do Visp, a my jedziemy do regionu Grindelwald. 

Grindelwald

Do kolejnego celu mamy jedyne 125 kilometrów. Natomiast wspinaczka po górach, mocno daje skodzie w kość i na miejsce docieramy po ponad trzech godzinach…
Zatrzymujemy się na  kempingu EigerNordwand, który bardzo polecamy!
Grindelwald to przepięknie położone malownicza, górska wioska w kantonie Berno, położona na wysokości 1034 metrów n.p.m. Piękne domy z drewna, kwiaty na balkonach, pasące się na zielonej trawie krowy – typowe szwajcarskie obrazki. Nie można też zapomnieć o górach, które otaczają to miasteczko. A nie są to małe górki, bo same trzy i czterotysięczniki, min. słynne trio: Eiger (3970 m), Monch (4107 m) i Jungrafu (4158 m). Grindelwald to jedna z najpopularniejszych miejscowości w Szwajcarii, która tętni życiem przez cały rok. Zimą przyciąga narciarzy, a latem miłośników górskich wędrówek.

Deszczowy dzień

W pierwszy dzień po przyjeździe, pogoda nas nie rozpieszcza. Od rana jest pochmurno i zbiera się na deszcz. Decydujemy się, pozostać na campingu ewentualnie iść na mały spacerek do centrum i oczekiwać na poprawę pogody popołudniu. Chcemy spróbować founde, niestety okazuje się, iż ceny w restauracjach rozkładają nas na łopatki i degustacje, przekładamy na bliżej nie określoną przyszłość. W biurze naszego kempingu pracuje przemiły pan (właściciel lub manager) i bardzo dużo opowiada nam o regionie, życiu i całej Szwajcarii. Jego opowieści były inspiracją do napisania wpisu: 15 ciekawostek o Szwajcarii. Poza tym, poleca nam pojechać kilkanaście kilometrów dalej, do innej miejscowości i zobaczyć jeden z tamtejszych cudów natury, czyli wodospady w środku góry.

Wodospady Trummelbach

Długo się nie zastanawiamy i zgodnie z przepisami jedziemy do miejscowości Lauterbrunnen, gdzie znajduje się seria dziesięciu wodospadów Trummelbach. Są one uznane za największe podziemne wodospady Europy i leżą w dolinie Lauterbrunnen, zwanej też Doliną 72 wodospadów.
Na szczyt trasy idziemy po schodach, odwiedzając wszystkie wodospady, po kolei. Ogrom wirującej wody, głośne grzmienie i dudnienie w środku góry, robią ogromne wrażenie! Spływa tu woda z lodowców, do 20.000 litrów na sekundę. Drogę powrotną pokonujemy windą wewnątrz góry, o niebagatelnej długości 100m (!). Wodospady Trümmelbach to jedyne podziemne wodospady lodowcowe na świecie, które są dostępne dzięki windzie, tunelom, szlakom i platformom. Zjeżdżamy ostatnim kursem i wracamy do bazy. Kierownik zapewnia nas, że jutro ma być piękna pogoda i pełni nadziei, pakujemy się w śpiworki by z samego rana ruszyć w góry.

Grindelwald First

Przepowiednie się sprawdzają i z samego rana budzi nas słońce na bezchmurnym niebie! W cenie noclegu, mamy możliwość poruszania się za darmo, miejskimi autobusami. Jednym z nich, podjeżdżamy pod dolną stację kolejki linowej na Grindelwald First. Decydujemy się, kupić bilety w jedną stronę do ostatniej stacji i wrócić na nogach. Tu też przydają nam się zniżki, z naszego kempingu i na jednym bilecie oszczędzamy aż 9 franków!
Wycieczka do góry trwa ok 30 minut, więc jest sporo czasu na podziwianie widoków, ludzi na paralotniach, tyrolkach i sankach z kółkami. Grindelwald First oferuje różne sposoby powrotu w dół. Można część trasy pokonać na tyrolce, gokarto/sankach czy Trotbiku- skrzyżowanie roweru ze skuterem.. Fajne atrakcje, szczególnie dla dzieci, ale drogie. Na tej stronie znajdziecie więcej informacji na ten temat.

Cliff Walk

Dotarliśmy na górę. Od razu udajemy się na spacer, po słynnej podniebnej kładce. Gdy docieramy do mostu zawieszonego 45 metrów nad przepaścią, widzimy długą kolejkę prowadzącą na koniec kładki. Rezygnujemy z czekania i wracamy na trasę, która prowadzi do jeziora.

Jezioro Bachalpsee

Sama trasa do jeziora przebiega bez problemu, natłok turystów przypomina drogę do Morskiego Oka albo szlak do Murowańca. Natomiast po drodze, spotykamy dziesiątki alpejskich krów, które latem szukają trawy na tej wysokości. Przy samym jeziorze robimy sjestę podziwiając potęgę gór. Ośnieżone wierzchołki odbijające się w wodach jeziora wyglądają zjawiskowo. Niestety rezygnujemy z wyjścia na szczyt Rotihorn (2757 m) ponieważ, moje kolano coraz mocniej protestuje i zejście może się okazać wręcz niemożliwe.

Ostanie zejście

Powoli wracamy do stacji First, trochę poniżej organizujemy piknik i pałaszujemy obiad.  Ogłaszam, że nie dam rady zejść (ponad 10 km do dolnej stacji) i wracam kolejką. Natomiast dziewczyny zgłaszają, że chętnie wrócą same. Nawigacja pokazuje, że będą schodzić 1:50, więc Justyna podkręca atmosferę i twierdzi, że zejdą w 1:20. Dobra, robimy zakład! Rozstajemy się i ja ruszam w kierunku stacji gondoli, a dziewczyny w stronę szlaku.
Jadąc kolejką, obserwuję szlak pieszy, który co chwilę przecina trasę gondoli. Nagle patrzę, a dwie postacie, prawie biegnąc, schodzą TYŁEM z góry. !?
Okazuje się, że to dziewczyny…
Umówiliśmy się przy dolnej stacji dlatego, korzystając z okazji usadowiłem się w barze i zamówiłem, złocisty środek znieczulający. Zdążyłem wypić kilka łyków i usłyszałem okrzyki. Okazało się, że dziewczyny dały radę i trasę ponad 10km pokonały w 1 godzinę i 14 minuty: SZACUN! 

To już jest koniec

Ucieka nam ostatni autobus ( o godzinie 19:00!) i pieszo wracamy na kemping, gdzie  cieszymy się ostatnim dniem w Szwajcarii.  Czeka nas droga powrotna przez Lichtenstein, Austrię i Czechy.

Choć Szwajcaria kojarzy się, z wydaniem majątku na miejscu, nam udało się to zrobić bardzo tanio. Tutaj znajdziecie wszystkie informacje dotyczące cen i naszych wydatków w Szwajcarii (wkrótce).
Wyjazd planowaliśmy od dłuższej chwili, ale na tak krótki wypad wybraliśmy tylko dwa regiony. Jednak cała Szwajcaria wymaga dużo więcej czasu, dlatego na pewno tu jeszcze wrócimy. Bo jak nie zakochać się, w tych górskich krajobrazach, uroczych wioskach i licznych szlakach.
Dzięki Szwajcario i do zobaczenia!

Podobne wpisy
Jedna odpowiedź
Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Na skróty

Podziel się na:

Share on facebook
Share on twitter
Share on pinterest
Share on email
POPULARNE WPISY